Mamo, tato, widzieliście? – mówi do nas 12-letnia córka i robi wielkie oczy, trzymając skarpetki z rozpakowanej przesyłki kurierskiej, którą zamówiła żona. – Kupiłam ci skarpetki, bluzkę…, zaraz, zaraz… pokaż… – zawiesza głos żona. Ja wstrzymuję oddech.
“Bitch, please!” – kolorowy napis na skarpetce zbija nas z tropu. Córkę też, która teraz z niedowierzaniem patrzy na nas. (Co mi kupiliście, heloł?) Zna angielski. No zna. Napis jest jednak zrozumiały chyba dla każdego. Wyhaftowany napis na skarpetce zawiesza gęstą ciszę w pokoju. Patrzymy na siebie zdumieni.
Skarpetki żona zamówiła on-line w jednym ze sklepów internetowych znanej polskiej marki odzieżowej, dorzucając je do większych zakupów koszulek, swetrów. “Widziałaś to przy zakupie?” – głupio pytam. Oboje jesteśmy zdziwieni, a córka stoi zażenowana.
Skarpetki w zestawie kilku par, na drugiej napis: “dumb bitch juice”. Kolejny strzał. “Ehhm….”.
Ok, może jesteśmy boomerami i zwroty “Bitch please” (w wolnym tłumaczeniu “no proszę Cię!”), czy “dumb bitch juice” (jako chyba tytuł popularnego utworu pop rocka) są symbolami współczesnej kultury nastolatek. (OMG). Do naszej córki jeszcze to nie dotarło.
Wyobraźcie sobie taką sytuację zatem, że w szkole kolorowy napis ze skarpetek staje się powodem niewybrednych żartów i etykiet. Uważajcie, co kupujecie, bo można nieźle się nadziać. Tata NIE poleca.
